Na ostatniej konferencji Translating Europe organizowanej przez PT TEPIS we współpracy z Komisją Europejską, podczas dyskusji panelowej przewinął się wątek modelu kształcenia współczesnych tłumaczy w kontekście nowych technologii. Padło pytanie czy tłumacz powinien uczyć się pracować z długopisem i kartką papieru…
I tu pojawia się porównanie tłumacza do komandosa.
Zacznijmy od podobieństw tłumaczeń do akcji sił specjalnych:
- Nikt ich nie widzi, nikt ich nie docenia, nikt o nich nie pamięta poza samymi zainteresowanymi.
- Dzieją się z reguły poza główną areną działań wojskowych/biznesowych.
- Ich znaczenie bywa kluczowe dla pomyślności operacji/transakcji.
- Prawdziwych profesjonalistów wzywają wtedy, gdy jest już naprawdę źle i amatorzy coś skopali.
- Niewielu docenia ich sukcesy, często nie wolno o nich nawet głośno mówić, ale jak jest wpadka, to mówi o niej cały świat.
I powróćmy do porównania tłumacza do komandosa i podobieństw w sposobie ich pracy oraz wykorzystywanych narzędzi.
Współczesny żołnierz sił specjalnych jest otoczony najnowszą technologią – poczynając od (już nie takich nowych) noktowizorów, dronów, satelitów, komputerów pola walki, rozszerzonej rzeczywistości i pewnie parę innych gadżetów, o których nie mamy pojęcia. Ostatnio amerykańska armia rozpoczęła testy egzoszkieletów zwiększających szybkość, wytrzymałość i siłę żołnierzy (skojarzenie z oprogramowaniem CAT nasuwa się samo).
Współczesny tłumacz (przede wszystkim pisemny) również otoczony jest technologią – oprogramowanie CAT (komputerowo wspomagane tłumaczenie), pamięci tłumaczeniowe, narzędzia do tłumaczenia maszynowego, elektroniczne bazy terminologiczne i słowniki, fora branżowe, szereg programów wspomagających poszczególne etapy procesu tłumaczenia i DTP.
Komandos jest szkolony tak, że w sytuacji awaryjnej bądź nieplanowanego rozwoju wypadków potrafi poradzić sobie w slipkach wyposażony jedynie w nóż. Często stosowaną metodą szkolenia, czy raczej testu kompetencji jest zrzucenie w głuszy lub na obcym terytorium bez wyposażenia i wsparcia, a czasem nawet bez ubrania. Wszystko trzeba po kolei sobie „zorganizować” i dotrzeć w określony punkt zborny w określonym czasie wykonując po drodze jakąś misję.
„Normalnie” siły specjalne nie działają w ten sposób. Ale charakterystyka ich pracy jest taka, że „normalność” ma tendencje do częstego zawodzenia.
W przypadku tłumaczy może nie powinno wyglądać to tak drastycznie. Ale profesjonalista w tym zawodzie różni się tym od amatora, że w sytuacji nadzwyczajnej potrafi sobie poradzić w podstawowym zakresie bez wsparcia technologii. Technologia ma wspierać kompetencje i kwalifikacje tłumacza – podnosić wydajność i jakość, przyspieszać pracę, ułatwiać dostęp do źródeł, podpowiadać rozwiązania, zmniejszać zmęczenie, wyeliminować niektóre etapy przygotowania dokumentu do tłumaczenia.
Jeśli jednak tłumacz nie potrafi przetłumaczyć papierowego dokumentu ze swojej dziedziny specjalizacji przy wykorzystaniu długopisu i kartki papieru lub co najwyżej komputera z edytorem tekstu, ale bez dostępu do internetu, to nie można go uznać za profesjonalistę.
Przekładając to bardziej na realia codzienne – jeśli tłumacz nie potrafi poradzić sobie z nieedytowalnym dokumentem w formacie pdf, albo pracując wyłącznie w programach CAT nie zna podstawowych funkcji edytora tekstu, arkusza kalkulacyjnego czy programu do tworzenia prezentacji, to nie można uznać go za profesjonalistę.
Tłumacz powinien być jak komandos. I powinien być tak szkolony.