W ciągu ostatnich miesięcy bardzo uważnie obserwuję polski rynek usług językowych i staram się wychwycić panujące na nim trendy i tendencje. Sam jestem uczestnikiem tego rynku, a w konsekwencji kierunek, szybkość i głębokość zachodzących zmian ma dla mnie duże osobiste znaczenie.

Bo to, że zmiany zachodzą jest oczywiste. Pierwsze skojarzenie jest takie, że mam na myśli głównie zmiany technologiczne. Rewolucja technologiczna w naszej branży ma oczywiście niezaprzeczalny wpływ na jej przyszłe oblicze. Jednak nie chcę pisać kolejnego artykułu na temat tego, jak bardzo zrewolucjonizowany zostanie proces świadczenia usług tłumaczeniowych z uwagi na coraz szersze stosowania tłumaczeń maszynowych, a w tym wykorzystanie sieci neuronowych. To są fakty, z którymi trudno dyskutować, ale prognozy na temat dokąd nas to zaprowadzi są naprawdę przeróżne, a co najlepsze całkiem ze sobą sprzeczne 🙂 Na tym tle ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że większość tych analiz i prognoz to zwykłe wróżenie z fusów. Najbardziej paradoksalne i symptomatyczne jest zderzenie dwóch wykluczających się wizji:

  • zgodnie z jedną z nich, która była niedawno ostro dyskutowana na grupach dyskusyjnych tłumaczy, zawód tłumacza w perspektywie niecałych 10 lat przestanie być potrzebny i w konsekwencji zaniknie,
  • nie przeszkadza to innym analitykom twierdzić, iż branża językowa to jeden z najbardziej perspektywicznych kierunków rozwoju zawodowego i inwestycji. Dodatkowo przywołują oni prognozy, w świetle których do 2024 roku zatrudnienie w tym sektorze wzrośnie o 30%.

Moim zdaniem żadna z nich nie jest prawdziwa. Ze względu na postęp technologiczny i wykorzystanie sieci neuronowych w tłumaczeniach maszynowych z pewnością zajdą daleko idące zmiany, jednak eliminacja czynnika ludzkiego jest wedle obecnego stanu wiedzy i zaufania do technologii nieprawdopodobna. Osobiście skłaniam się do wizji zaprezentowanej w tym artykule przez Silvio Picinini. Czyli odejście od wizji tłumacza jako „prostego klepacza”.

Powyższe rozważania mają charakter globalny, jednak nie uwzględniają specyfiki polskiego rynku i polskiej mentalności. Moje długotrwałe obserwacje i przemyślenia doprowadziły mnie do wniosku, że w kontekście polskim, w obecnym stanie branży, to nie technologia jest najważniejszym czynnikiem wywołującym zmiany i mogącym doprowadzić do rewolucji. A przynajmniej nie bezpośrednio…

Głównym motorem zmiany oblicza tego sektora będą w najbliższych latach przede wszystkim wewnętrzne napięcia w niej panujące i powstała w ich wyniku potrzeba działania. Mam coraz silniejsze przekonanie, że dopiero teraz zyskujemy w ogóle „samoświadomość” branżową. Organizowana przez Marię Szpor, Agenora Hoffmana-Delbora, Jacka Mikruta, Annę Lewoc i Martę Stelmaszak konferencja branżowa szybko przekształciła się w wydarzenie o zasięgu międzynarodowym, jednak jej kilka wyłącznie krajowych edycji odegrało dużą rolę w kształtowaniu się tej „samoświadomości”.

Zupełne początki to silna polska grupa na Proz.com z Jackiem Czopikiem, Adamem Lankamerem, Szymonem Metkowskim, Romkiem Kozierkiewiczem, Łukaszem Gosem i jeszcze wieloma innymi osobami. Również ja tam poszukiwałem pierwszych doświadczeń.

Dzisiaj to kilka branżowych grup na FB, które skupiają znaczny procent aktywnych zawodowo tłumaczy. Grupy te i kształtujące się na nich poglądy nadają ton całej branży. Co niezwykle symptomatyczne przedstawiciele największych polskich biur są w tych grupach obecni, jednak jak ognia unikają zabierania głosu pod własnym szyldem. Jest to zresztą zrozumiałe wziąwszy pod uwagę panującą na FB atmosferę.

Moim osobistym zdaniem powyższe zjawiska i działania konferencyjno-społecznościowe doprowadziły do wytworzenia silnego poczucia, że jednak coś takiego jak branża usług językowych w Polsce istnieje w nieco innym ujęciu niż tylko pozycja w dzienniku statystycznym GUS. Ponadto zupełnie niedawno została przekroczona masa krytyczna, która wyzwoliła potrzebę działania, zmian i zrzeszenia w bliżej nieustalonej jeszcze formie prawnej.

Wszyscy mamy poczucie, że coś jest mocno nie tak. Że sami musimy spróbować uporządkować relacje panujące w tej branży, bo sytuacja już zdecydowanie do tego dojrzała, żeby nie powiedzieć, że nabrzmiała i grozi wybuchem.

Z uwagi na wczesne stadium „samoświadomości” branżowej brakuje nam jakiejkolwiek reprezentacji, a ponadto nie do końca jesteśmy postrzegani jako branża przez odbiorców naszych usług. Branża budowlana, IT, deweloperska i jeszcze wiele innych znajdują się na zdecydowanie dalszym etapie rozwoju organizacyjnego. Brakuje nam wspólnego działania i rozmowy pomiędzy biurami tłumaczeń i tłumaczami działającymi indywidualnie. Również same biura tłumaczeń niekoniecznie komunikują się w jakikolwiek sposób ze sobą, aby próbować oddziaływać na rynek w sposób korzystny dla usługodawców. Panuje wyłącznie krwiożercza i częstokroć nieuczciwa konkurencja i wzajemne zwalczanie. Również na linii biura tłumaczeń – frilensi panuje atmosfera napięcia i wzajemnej podejrzliwości.

To wszystko prowadzi do kanibalizacji i degeneracji branży, spadku prestiżu zawodu, no i spadku dochodów. Przedstawiciele innych branż oczywiście również ostro konkurują ze sobą. Jednak w sytuacjach wspólnego zagrożenia i niekorzystnych dla branży jako całości tendencji czy praktyk rynkowych potrafią jednoczyć siły i próbować temu wspólnie przeciwdziałać. Najwyższy czas, abyśmy zrobili to samo.

Czas skończyć z:

  • mitami po stronie tłumaczy indywidualnych, że biura i agencje tłumaczeń do niczego na rynku nie są potrzebne;
  • bezsensownym wzajemnym wyrzynaniem się w przetargach, stosowaniem nieuczciwych praktyk przez biura tłumaczeń;
  • atmosferą wrogości pomiędzy środowiskiem tłumaczy indywidualnych a biurami tłumaczeń;
  • podcinaniem gałęzi, na której wszyscy siedzimy.

Najwyższy czas:

  • wypracować wspólne standardy branżowe dla sektora prywatnego i publicznego;
  • występować jako jedna branża wobec naszych klientów i ich reprezentacji branżowych;
  • zacząć oddziaływać na administrację publiczną, jako jednego z ważniejszych nabywców naszych usług (dobre wzorce będą się rozprzestrzeniać);
  • wypracować powszechnie akceptowane dobre praktyki wewnątrzbranżowe.

To się zaczęło dziać. Ale wzbudza to zainteresowanie jedynie niewielkiego procenta uczestników tego rynku. Potrzebujemy aktywnego wsparcia.

W tej chwili sami niszczymy tę branżę. Klienci cieszą się tylko, że płacą coraz mniej. Standardy jakościowe spadają, spadają ceny, króluje dumping i nieuczciwe zagrywki rynkowe. Pytanie gdzie jest dno.

Widzę pozytywny ferment w branży. Widzę, że działalność publicystyczna i propagatorska wśród klientów powoli i mozolnie, ale jednak przynosi efekty, które jednak sami marnotrawimy.  Wierzę, że potrafimy wiele z tych niekorzystnych zjawisk ograniczyć lub niemal całkowicie wyeliminować oraz osiągnąć konsensus branżowy. W tej chwili nie posiadamy jakiejkolwiek organizacji branżowej, czy chociażby portalu informacyjnego.

Potrzebne jest większe zaangażowanie, a w tym wsparcie ze strony TEPIS, PSTK oraz włączenie w ten proces największych biur i agencji tłumaczeniowych.